Przyjechałam na Zanurzenie z żalem i poczuciem krzywdy z powodu trudnej sytuacji w pracy, sytuacji dla mnie niezrozumiałej i trwającej już dłuższy czas. Wiedziałam, że Bóg jest ze mną w tym doświadczeniu, że mnie prowadzi, ale nie mogłam oderwać się od uczuć i myśli z nią związanych. Z pomocą przyszło Słowo, które postawiło mnie przed decyzją: albo ufam Bogu i Jego obietnicom, albo swoim ludzkim odczuciom i pomysłom. Podjęłam decyzję, by opowiedzieć się za Słowem: Powierz Panu swoją drogę, zaufaj Mu. On sam będzie działał.
I choć po powrocie sytuacja nie rozwiązała się w cudowny sposób, miałam pokój serca. Okazało się też, że dla mnie rekolekcje trwają dalej. Przed wyjazdem na Zanurzenie trafił do szpitala, w którym pracuję mój podopieczny z fundacji zajmującej się osobami w kryzysie bezdomności. Trafił z powodu duszności. Przy przyjęciu okazało się, że ma rozległy nowotwór płuc. Jeszcze przed wyjazdem byłam u niego z koleżanką z fundacji: był osłabiony, na wąsach z tlenem, chciał wracać do domu, ale cieszył się z naszej obecności, rozmawiał z nami. Po powrocie z rekolekcji poszłam do pana Zdzisia – oddech wymagał już pomocy maszyny. Pan Zdzisiu był w bardzo ograniczonym kontakcie, podsypiał, choć jeszcze mi odpowiedział. Dopytałam pielęgniarki, co się stało – okazało się, że dzień wcześniej jego stan znacznie się pogorszył, p. Zdzisiu był już na morfinie. Po wizycie tego samego dnia lekarz stwierdził, że jest w stanie agonalnym. Wróciłam zaraz do niego i chwilę z nim zostałam odmawiając na głos Koronkę do Miłosierdzia Bożego prosząc św. Faustynę, by przeprowadziła go przez te chwile. Prosiłam również Maryję, by wzięła go w ramiona, bo p. Zdzisiu bardzo kochał swoją mamę, choć szybko osierocony był wychowankiem domu dziecka. Pan Zdzisiu chwilami kręcił się niespokojny, ale dotyk i słowa uspokajały go. Po wyjściu z jego sali poprosiłam jeszcze kapelana o ostatnie namaszczenie i wróciłam do swoich obowiązków. W drodze do domu, po godzinie 15 zadzwoniła do mnie pielęgniarka, że pan Zdzisiu przed chwilą zmarł.
Uwielbiałam Boga za to, że wybrał najlepszy czas i miejsce jego śmierci – p. Zdzisiu odszedł zaopatrzony we wszystko, co potrzeba i otoczony opieką.
I przyszła mi myśl, że umarł Dobry Łotr, który teraz będzie wstawiał się za więźniami i sierotami. Pracując z p. Zdzisiem jeszcze w fundacji zawsze mówiłam, że gdyby jego życie ułożyło się w inny sposób byłby najlepszym stróżem porządku na świecie. Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił – to była dla mnie ogromna łaska towarzyszyć mu przez chwilę w odchodzeniu. Chwilę, która zmieniła perspektywę moich własnych trudności. Wierzę, że Jezus Miłosierny wszedł w jego śmierć i wierzę, że udziałem p. Zdzisia jest Jego zmartwychwstanie.
Uczestniczka Zanurzenia
Tak myślałam, że u mnie jest dobrze, jest ok. Poznaję nowych ludzi, otwieram się na innych i na świat. Bo z natury zawsze byłam zamknięta w sobie. Oczywiście Msza św. niedzielna obowiązkowo, ale na tym koniec. Jest dobrze i nawet jestem szczęśliwa. Do czasu spotkania u mnie w parafii na temat obrazu Jezusa Miłosiernego. Można było zapisać swoje pragnienie i włożyć do Jezusowego Serca. Moim pragnieniem była miłość. Zdawało mi się, że do drugiego człowieka lub od drugiego człowieka. Kiedy na konferencji ksiądz powiedział takie zdanie, że Jezus pragnie Miłości, to jakieś gorąco mnie ogarnęło, łzy napłynęły do oczu, trudno było to powstrzymać. Nie rozumiałam tego. Pewnego dnia powiedziałam, że zatęskniłam. Teraz wiem za Kim. Zatęskniłam za Bogiem. On jest Miłością. On woła do mnie: „Nie stój z dala ode Mnie”. M.
CZAS WIELKIEJ ŁASKI.
Poznanie, że Bóg mówi do mnie przez Swoje Słowo w sercu.
Doświadczenie Wielkiej Bliskości Boga, Jego Miłości do mnie i do każdego człowieka.
Słowa: „smutna jest dusza moja aż do śmierci” i pragnienie, aby już nigdy nie zostawić Jezusa samego w moim sercu, aby On nie był w nim samotny i opuszczony…
O to Cię Jezu proszę. Ufam tobie. I za wszystko Bogu dobremu niech będą dzięki i chwała. Amen.
Ela.
Przyjechałam na Zanurzenie z żalem i poczuciem krzywdy z powodu trudnej sytuacji w pracy, sytuacji
dla mnie niezrozumiałej i trwającej już dłuższy czas. Wiedziałam, że Bóg jest ze mną w tym
doświadczeniu, że mnie prowadzi, ale nie mogłam oderwać się od uczuć i myśli z nią związanych. Z
pomocą przyszło Słowo, które postawiło mnie przed decyzją: albo ufam Bogu i Jego obietnicom, albo
swoim ludzkim odczuciom i pomysłom. Podjęłam decyzję, by opowiedzieć się za Słowem: Powierz Panu
swoją drogę, zaufaj Mu. On sam będzie działał.
I choć po powrocie sytuacja nie rozwiązała się w cudowny sposób, miałam pokój serca. Okazało się też,
że dla mnie rekolekcje trwają dalej. Przed wyjazdem na Zanurzenie trafił do szpitala, w którym pracuję
mój podopieczny z fundacji zajmującej się osobami w kryzysie bezdomności. Trafił z powodu duszności.
Przy przyjęciu okazało się, że ma rozległy nowotwór płuc. Jeszcze przed wyjazdem byłam u niego z
koleżanką z fundacji: był osłabiony, na wąsach z tlenem, chciał wracać do domu, ale cieszył się z naszej
obecności, rozmawiał z nami. Po powrocie z rekolekcji poszłam do pana Zdzisia – oddech wymagał już
pomocy maszyny. Pan Zdzisiu był w bardzo ograniczonym kontakcie, podsypiał, choć jeszcze mi
odpowiedział. Dopytałam pielęgniarki, co się stało – okazało się, że dzień wcześniej jego stan znacznie się
pogorszył, p. Zdzisiu był już na morfinie. Po wizycie tego samego dnia lekarz stwierdził, że jest w stanie
agonalnym. Wróciłam zaraz do niego i chwilę z nim zostałam odmawiając na głos Koronkę do
Miłosierdzia Bożego prosząc św. Faustynę, by przeprowadziła go przez te chwile. Prosiłam również
Maryję, by wzięła go w ramiona, bo p. Zdzisiu bardzo kochał swoją mamę, choć szybko osierocony był
wychowankiem domu dziecka. Pan Zdzisiu chwilami kręcił się niespokojny, ale dotyk i słowa uspokajały
go. Po wyjściu z jego sali poprosiłam jeszcze kapelana o ostatnie namaszczenie i wróciłam do swoich
obowiązków. W drodze do domu, po godzinie 15 zadzwoniła do mnie pielęgniarka, że pan Zdzisiu przed
chwilą zmarł.
Uwielbiałam Boga za to, że wybrał najlepszy czas i miejsce jego śmierci – p. Zdzisiu odszedł zaopatrzony
we wszystko, co potrzeba i otoczony opieką.
I przyszła mi myśl, że umarł Dobry Łotr, który teraz będzie wstawiał się za więźniami i sierotami.
Pracując z p. Zdzisiem jeszcze w fundacji zawsze mówiłam, że gdyby jego życie ułożyło się w inny
sposób byłby najlepszym stróżem porządku na świecie. Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił – to była
dla mnie ogromna łaska towarzyszyć mu przez chwilę w odchodzeniu. Chwilę, która zmieniła
perspektywę moich własnych trudności. Wierzę, że Jezus Miłosierny wszedł w jego śmierć i wierzę, że
udziałem p. Zdzisia jest Jego zmartwychwstanie.